Język strony
Zaloguj się do dzienniczka

Hakun

 9 października 2010 roku miało miejsce wspaniałe wydarzenie, które bez większych problemów aspirować mogłoby do rangi państwowej, lub nawet światowej, jednak ze względu na bezpieczeństwo i wrodzoną skromność organizatorów, było „tylko” genialną imprezą szkolną. Mowa tu oczywiście o jakże wyrafinowanej rozrywce dla wybitnie uzdolnionych, nieprzeciętnie inteligentnych i nadludzko sprawnych osób, czyli Szkolnej Grze Terenowej Hakun.

Wszystko zaczęło się w sobotę rano, gdy wesołe gromadki rozbrykanych dzieciaków po kolei opuszczały szkołę, aby udać się na miejsce zmagań, czyli nad poznańską Rusałkę. Naszym zadaniem było wcielić się w uczniów pewnej magicznej szkoły próbujących poradzić sobie z przeciwnościami losu, które czyhają na nas w trakcie nauki. Czyli w praktyce obejść w sumie całe jezioro, po drodze rozwiązując różne zadania (od najprostszych – jak przyrządzenie kreatywnych kanapek, przez nieco dziwne – na przykład lekcje w „bagnie” szkolnym, aż do niesamowicie niebezpieczne – jak na przykład lekcja przetrwania w Zakazanym Lesie).

Po powrocie do szkoły, zmęczeni trudami, którym musieliśmy stawić czoła na trasie, zjedliśmy smaczną obiadokolację, po czym rozpoczęła się wieczornica. Wszyscy śpiewali tak głośno, że aż im się uszy trzęsły. Śpiewaliśmy smutne i wesołe piosenki, przy pięknym akompaniamencie gitary (choć – jeśli mam być szczery, to i tak najbardziej podobał mi się taki śmieszny kurczak, który po ściśnięciu głośno i rozpaczliwie piszczał, a poza tym – jak się okazało – był bardzo dobrym tancerzem).

Po wieczornicy przyszedł czas na przepisowe harce w szkole. Śmiechom i chichom nie było końca (być może się nie znam, ale tak „na oko”: wszyscy bawili się bardzo dobrze). W końcu nadszedł jednak czas na spanie, więc rozbiliśmy obozowisko w sali gimnastycznej i zapadliśmy (nie bez pewnych trudności) w głęboki sen. Rano, po ogłoszeniu wyników i rytualnym sprzątaniu, rozeszliśmy się do domów.

Nie zawaham się również wspomnieć, że miałem szczęście przynależeć do drużyny o wdzięcznej nazwie "Woda Scorpions", czyli do grupy zapaleńców podobnych do mnie. Gdy zaczynaliśmy rok szkolny, krocząc dumnie ulicami z pieśnią na ustach, w pelerynach błękitnych niczym woda w naszych szkolnych kranach, byliśmy zwykłymi chuliganami, jednak podczas tych kilku miesięcy zrozumieliśmy, że nie warto być niegrzecznym i zmieniliśmy się na lepsze. Gdybym nie był skromny, powiedziałbym, że ostatecznie udało nam się zająć I miejsce, jednak przez skromność pominę ten fragment w relacji.

Uważam, że tegoroczny Hakun, pomimo nieco niższej niż zwykle frekwencji, był naprawdę bardzo udany. Zabawa była przednia i mam nadzieję, że w przyszłym roku oraz kolejnych latach, uda nam się podtrzymać tę wspaniałą tradycję.

Woda Scorpions

Wiktor Wilczyński

Pomagają nam